Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi EXARKUUN z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 19626.20 kilometrów w tym 3277.85 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.66 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 10560 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy EXARKUUN.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 45.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 03:59
  • VAVG 11.30km/h
  • Podjazdy 1250m
  • Sprzęt Epic
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Chęciny, czyli jak spuścić sobie MEGA lanie na rozpoczęcie sezonu

Niedziela, 2 kwietnia 2017 · dodano: 07.04.2017 | Komentarze 3

Nie ma co, wejście w sezon 2017 zaliczyłem z wysokiego „C”. Nie miałem jakiejś większej ochoty na zawody i nie będę czarował, że było inaczej – brak czasu, siły i motywacji sprawiały, że jedyne na co dawałem się namówić (a to i tak spory sukces) to wypady w ładną pogodę głównie po płaskiej jak stół szosie. Kolega mocno mi tyrał psychę tym jak to dawniej fajnie bywało, że epicko, że niepowtarzalnie, że super atmo – no i dałem się namówić, poleciałem jak ta przysłowiowa mucha do lepu.

Chęciny na rozpoczęcie sezonu i to MASTER. Nie wiem czemu ale nie martwiło mnie to wtedy zbytnio i to był spory błąd – całe szczęście rzutem na taśmę zmieniliśmy na FAN – oczywiście z FANEM nie ma to nic wspólnego. Wiem doskonale ile zajmuje mi przejechanie 45km na szosie, a i w terenie też wiem, no ale toooo? To była masakra, a dokładnie prawie 4h nieustającej masakry.

Znalezione obrazy dla zapytania chęciny 2017 profil fan

Droga na zawody zaczęła się od nawrotu na Rawskiej po śrubkę do hamulca, ale nadrobiliśmy to na trasie dobrym humorem no i Gofrem – Ziom trzymał się dzielnie ramy, silnik też :D trasa przebiegała spokojnie z wyjątkiem małego zatwardzonka, bo jakiś kretyn wymyślił sobie targ przy głównej drodze na Kielce :/ 
Przybyliśmy na miejsce, zobaczyliśmy i zdobyliśmy – numery startowe, a tak na serio Roofoos zdobył, bo kolejka była mega i pewnie gnilibyśmy tam do świąt, a że kolega wzrostem nie grzeszy, (za to sercem wielki) zakręcił się chwilę i proszę towar zdobyty :D potem na rozgrzeweczkę, start i ognia.
Trasa od samego początku nie dająca ani chwili oddechu. Pełna koncentracja od startu do mety. Góra, dół, góra, dół. Nawet na zjazdach nie można było odpuścić, bo można było skończyć (przy łagodnym wymiarze kary) w gipsie. Roofoos zawinął szpadę zaraz za startem, a ja od początku mówiłem sobie: spokojnie jedź swoje, nie ugotuj się na 1km trasy… Taaaa, ja ugotowałem się już na rozgrzewce… :P

Do jakiegoś 20km jeszcze dawałem radę – pokonał mnie pierwszy podjazd, a w zasadzie pierwsze podejście – brakowało tylko drabiny, albo łańcucha jak przy wejściu na Giewont. Dalej to już była walka o życie. Blatu nie zapiąłem ani razu, a większość trasy pokonałem z najmniejszej tarczy albo z przysłowiowego buta. Wisienką na torcie był fakt, że nie za dużo piłem, a i z jedzeniem nie folgowałem co spowodowało, że na 35km odnotowałem totalny shutdown organizmu i co gorsza "komputer" nie chciał się uruchomić ponownie . Szczęście, że napatoczyli się medycy i poratowali butelką wody – kurcze jak to smakowało, no "Don Perignon" chyba by mi tak nie podszedł jak ta odrobina zwykłej mineralnej wody, szczerze? wtedy to i tą z kałuży też bym nie pogardził.


Zdjęcie: Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe Pod Bartkiem

Końcówka to już totalna walka z samym sobą – myśli miałem samobójcze, wszystko mi przeszkadzało: stukanie w ramie, rękawiczki, kask, okulary, koszulka, gorące uszy– wszystko! Mówiłem sobie: pierdole Daleszyce i mtb – polatam sobie z dzieckiem w koło domu – średnia będzie podobna, na co mi takie bęcki – i jeszcze za to płacę! :o To wszystko mija na mecie. Stawiam rower, siadam na murku i czekam aż puls wróci przynajmniej do 2 strefy. Ziomek też się zjawił, zdążył już wystygnąć 19 minut to przepaść - nie powiem czułem się pokonany. Bufet na mecie trochę nas ratuje, idziemy się ogarnąć i na zupę. Zupa chyba gulaszowa smakowała jak w restauracji z 5 gwiazdkami Michelin gdzieś pod Paryżem – tu ukłon w kierunku moich dzieci, co to całkiem często marudzą przy stole – „a bo to nie smakuje, a to ma skórę, a tamto jest za tłuste” Tu się lubi wszystko i nie koniecznie na ciepło. Postanowiliśmy jeszcze dobić się bułą z kotletem i ruszyliśmy w drogę ku zachodowi słońca. Nawigator oczywiście tak nam podał trasę że mieliśmy jeszcze MTB w aucie – kurde nie wiedziałem że w PL są drogi takiej jakość! Miałem wrażenie że zjazdy na trasie maratonu były mniej wyboiste. Dojechaliśmy szczęśliwie do domu i to jest najważniejsze.

Graty rozpakowałem po 4 dniach - rower do dziś stoi nietknięty :) nie było łatwo, przyjemnie też nie ale teraz przynajmniej wiem co nasz czeka w Daleszycach - też tam będziemy :)


Kategoria Wyścig



Komentarze
EXARKUUN
| 10:54 piątek, 7 kwietnia 2017 | linkuj No to był dramat, zafundować sobie takie atrakcje na początek sezonu - szacun. Nie był to mój popisowy wyczyn - Pamiętam pierwszy start w SLR w Daleszycach - wyrwaliśmy z kumplem na MASTER 5:45:00 to było EPICKIE. Ale takie rzeczy powodują, że każdy z nas pisze swoją historię :) bo ile można dziecku czy wnukom opowiadać ile to się wypiło piw przy grillu? Dzięki za odwiedziny i do zoba w Daleszycach ;) wezmę więcej picia :D
Mamir
| 10:07 piątek, 7 kwietnia 2017 | linkuj Witaj
Heheh takie same myśli miałem jak Ty i mniej więcej w na takim samym kilometrze trasy mnie odcieło. To była masakra, mniedopadły straszliwe skurcze i ledwo się doczłapałem do maty:)
Też w myślach miałem, po co mi to było, już nigdy nie wsiąde na rower, lepiej było zostać w domu i grilować, browarka spijać a nie sie tak katować. :)
Pozdrawiam
Tofik83 | 09:30 piątek, 7 kwietnia 2017 | linkuj I wlasnie za takie doznania od mysli samobojczych gdzies w polowie po euforie na mecie kocha sie ŚLR!
Gratuluje pokonania jednego z najtrudniejszych maratonow mtb w Polsce :) zeby tego dokonac trzeba miec jaja, i tyle :p
Pozdrawiam
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa sobot
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]