Info
Ten blog rowerowy prowadzi EXARKUUN z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 19626.20 kilometrów w tym 3277.85 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.66 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 10560 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2020, Wrzesień2 - 0
- 2020, Sierpień1 - 0
- 2020, Lipiec1 - 0
- 2019, Wrzesień1 - 0
- 2019, Lipiec2 - 0
- 2019, Czerwiec1 - 0
- 2019, Maj3 - 0
- 2019, Kwiecień2 - 0
- 2018, Czerwiec2 - 0
- 2018, Maj1 - 0
- 2018, Kwiecień2 - 0
- 2018, Marzec1 - 0
- 2018, Styczeń1 - 0
- 2017, Sierpień1 - 0
- 2017, Lipiec2 - 0
- 2017, Czerwiec1 - 1
- 2017, Kwiecień3 - 4
- 2017, Styczeń1 - 0
- 2016, Wrzesień1 - 1
- 2016, Sierpień1 - 1
- 2014, Maj1 - 0
- 2014, Kwiecień1 - 0
- 2014, Styczeń1 - 0
- 2013, Wrzesień2 - 1
- 2013, Sierpień5 - 2
- 2013, Lipiec10 - 5
- 2013, Czerwiec11 - 0
- 2013, Maj11 - 5
- 2013, Kwiecień7 - 0
- 2013, Styczeń1 - 0
- 2012, Grudzień3 - 0
- 2012, Listopad11 - 0
- 2012, Październik10 - 1
- 2012, Wrzesień21 - 4
- 2012, Sierpień15 - 0
- 2012, Lipiec20 - 2
- 2012, Czerwiec10 - 1
- 2012, Maj8 - 11
- 2012, Kwiecień12 - 28
- 2012, Marzec15 - 6
- 2012, Luty9 - 2
- 2012, Styczeń15 - 10
- 2011, Grudzień1 - 0
- 2011, Wrzesień9 - 7
- 2011, Sierpień9 - 7
- 2011, Lipiec9 - 8
- 2011, Czerwiec11 - 37
- 2011, Maj15 - 45
- 2011, Kwiecień6 - 25
- 2011, Marzec15 - 150
- 2011, Luty9 - 8
- 2011, Styczeń11 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik4 - 0
- 2010, Wrzesień7 - 0
- 2010, Sierpień5 - 0
- 2010, Lipiec1 - 0
- 2010, Czerwiec2 - 0
- 2010, Maj5 - 1
- 2010, Kwiecień4 - 0
- 2010, Marzec2 - 0
- 2010, Luty2 - 0
- 2009, Grudzień3 - 0
- 2009, Listopad5 - 0
- 2009, Październik4 - 0
- 2009, Wrzesień5 - 0
- 2009, Sierpień4 - 0
- 2009, Lipiec8 - 0
- 2009, Czerwiec10 - 0
- 2009, Maj5 - 0
- 2009, Kwiecień8 - 0
- 2009, Marzec5 - 0
- 2009, Styczeń2 - 0
- 2008, Październik1 - 0
- 2008, Wrzesień8 - 0
- 2008, Sierpień11 - 0
- 2008, Lipiec17 - 0
- 2008, Czerwiec15 - 2
- 2008, Maj8 - 0
- 2008, Kwiecień13 - 2
- 2008, Marzec5 - 0
- 2008, Styczeń3 - 0
- 2007, Październik1 - 0
- 2007, Wrzesień2 - 0
- 2007, Sierpień7 - 2
- 2007, Lipiec4 - 0
- 2007, Czerwiec1 - 0
- 2007, Maj1 - 0
- 2007, Kwiecień1 - 0
- DST 40.00km
- Teren 40.00km
- Czas 03:28
- VAVG 11.54km/h
- Podjazdy 830m
- Sprzęt Epic
- Aktywność Jazda na rowerze
Daleszyce 2017
Niedziela, 23 kwietnia 2017 · dodano: 27.04.2017 | Komentarze 0
War, War never changes…
Daleszyce, Daleszyce nigdy się nie zmieniają, może tym razem nie do końca, ale od początku.
Odnoszę wrażenie, że ta miejscówka to taki nasz wiosenny klasyk – trzeba tam być i już. Tkwiło mi to w głowie od umordowania maratonu w Chęcinach jak zadra w… Kciuku. Dodatkowo w sobotę coś mi łupnęło w plecach i jechałem wygięty w pałąk jak chińska gimnastyczka – nie mylić tu absolutnie z elastycznością – moja była na poziomie -10. Roofoos dodał mi otuchy, że to pewnie zapowiedź niedzielnej „przejażdżki”.
Wiedziałem, że w Daleszycach będzie ciężko, a dodatkowo pogoda tej wiosny raczej nas nie rozpieszcza i padały już głosy na forum o przełożeniu terminu na inny – bo będzie błoto i rowery się pobrudzą. Było wszystko: błoto, liście, słońce, deszcz i śnieg. Organizator przemodelował trasę, skrócił dystans do 40km, a Master jechał 2 kółka po pętli FAN (ała!).
Było zimno – rano 5.5 st. C nie wróżyło nic dobrego. Zajechaliśmy do wioski olimpijskiej już z opłatami i numerami startowymi wiec odpadło nam stanie w kolejce do biura zawodów. Zmontowaliśmy furkii skoczyliśmy na odlew i na miasto zrobić kilka rundek w koło rynku. Przy okazji spotykamy Mańka, 100 lat chłopaka nie widziałem i nie słyszałem nic o nim, ale widać, że gość nie zasypywał gruszek w popiele. Przywitaliśmy się życzyliśmy sukcesów na dystansie Master i prosiliśmy aby nas za szybko nie dublował – nie posłuchał Judasz :P
Ubrałem się odpowiednio, mam wrażenie że chyba za odpowiednio bo w lesie grzałem się jak silnik bez sprawnego wentylatora, a tak na serio to na starcie z miejsca dało się poznać, kto będzie się dziś liczył „na kresce” goście z gołą łydką raczej nie specjalnie się martwili niskimi temperaturami, im starczyły zamiast długich gatek maści rozgrzewające. Szaaaaaacun!
Trasa (tym razem FAN) dobrze nam znana – od początku mocne tempo po asfalcie i rura do lasu, tam to już każdy jechał to co miał. Widziałem kumpla jakiś czas na szlaku między drzewami, ale nie trwało to zbyt długo, potem już walczyłem wyłącznie w własnymi myślami. Generalnie jechało mi się dobrze – co nie znaczy szybciej – tym razem trochę więcej zjadłem, a i w bukłaku miałem więcej płynu. Turlałem się swoim tempem i tyle. Trasa trudna, głównie przez zalegające błoto, dużo błota no i nie powiem ślisko było cholernie, wilgoć i zlegające liście raczej nie gwarantują zbyt dobrej przyczepności na szlaku. Rower dawał radę, gorzej ja bo 98% drogi pokonałem z najmniejszej tarczy albo zwyczajnie z buta – siła 0. To co nadrabiałem na zjazdach traciłem na podjeździe i tak do samej mety. Dodatkowo na końcówce cholernie wiało i to tradycyjnie, prosto w twarz – jakoś w lesie tego nie czułem, ale na polu? Żagiel i na wodę.
Metę przekraczam po prawie 3,5h na trasie – Maniek zdublował mnie na zjeździe z Zamczyska – czyli na jakimś 20km – to bolało, a Roofoos wstawił mi chyba ze 24 minuty i to bolało jeszcze bardziej. Na kresce dostaję kwit na ciepły posiłek i namierzam wzrokiem kumpla, który zdążył już zjeść i dobrze zmarznąć – następnym razem to on wiezie kluczyk do auta :) wymieniamy kilka zdań, wrażenia z trasy, emocje i zwijamy żagle – reszta to już tradycyjna checklista plus dodatkowo mycie rowerów bo faktycznie na nich został tylko muł i gruzy. Pakujemy się do Gofra i ruszamy w drogę do domu. Aura powrotna podobna jak na trasie: słońce, deszcz, śnieg i tak na przemian aż do Skierniewic.
Nie powiem że to była bułka z masłem – umęczyłem się zacznie i obawiam się że dystans Master to już nie dla mnie – może i bym przejechał ale 7h w siodle i przy takich warunkach to chyba zakrawa na samookaleczenie. Ważne aby był FAN :)
Daleszyce, Daleszyce nigdy się nie zmieniają, może tym razem nie do końca, ale od początku.
Odnoszę wrażenie, że ta miejscówka to taki nasz wiosenny klasyk – trzeba tam być i już. Tkwiło mi to w głowie od umordowania maratonu w Chęcinach jak zadra w… Kciuku. Dodatkowo w sobotę coś mi łupnęło w plecach i jechałem wygięty w pałąk jak chińska gimnastyczka – nie mylić tu absolutnie z elastycznością – moja była na poziomie -10. Roofoos dodał mi otuchy, że to pewnie zapowiedź niedzielnej „przejażdżki”.
Wiedziałem, że w Daleszycach będzie ciężko, a dodatkowo pogoda tej wiosny raczej nas nie rozpieszcza i padały już głosy na forum o przełożeniu terminu na inny – bo będzie błoto i rowery się pobrudzą. Było wszystko: błoto, liście, słońce, deszcz i śnieg. Organizator przemodelował trasę, skrócił dystans do 40km, a Master jechał 2 kółka po pętli FAN (ała!).
Było zimno – rano 5.5 st. C nie wróżyło nic dobrego. Zajechaliśmy do wioski olimpijskiej już z opłatami i numerami startowymi wiec odpadło nam stanie w kolejce do biura zawodów. Zmontowaliśmy furkii skoczyliśmy na odlew i na miasto zrobić kilka rundek w koło rynku. Przy okazji spotykamy Mańka, 100 lat chłopaka nie widziałem i nie słyszałem nic o nim, ale widać, że gość nie zasypywał gruszek w popiele. Przywitaliśmy się życzyliśmy sukcesów na dystansie Master i prosiliśmy aby nas za szybko nie dublował – nie posłuchał Judasz :P
Ubrałem się odpowiednio, mam wrażenie że chyba za odpowiednio bo w lesie grzałem się jak silnik bez sprawnego wentylatora, a tak na serio to na starcie z miejsca dało się poznać, kto będzie się dziś liczył „na kresce” goście z gołą łydką raczej nie specjalnie się martwili niskimi temperaturami, im starczyły zamiast długich gatek maści rozgrzewające. Szaaaaaacun!
Trasa (tym razem FAN) dobrze nam znana – od początku mocne tempo po asfalcie i rura do lasu, tam to już każdy jechał to co miał. Widziałem kumpla jakiś czas na szlaku między drzewami, ale nie trwało to zbyt długo, potem już walczyłem wyłącznie w własnymi myślami. Generalnie jechało mi się dobrze – co nie znaczy szybciej – tym razem trochę więcej zjadłem, a i w bukłaku miałem więcej płynu. Turlałem się swoim tempem i tyle. Trasa trudna, głównie przez zalegające błoto, dużo błota no i nie powiem ślisko było cholernie, wilgoć i zlegające liście raczej nie gwarantują zbyt dobrej przyczepności na szlaku. Rower dawał radę, gorzej ja bo 98% drogi pokonałem z najmniejszej tarczy albo zwyczajnie z buta – siła 0. To co nadrabiałem na zjazdach traciłem na podjeździe i tak do samej mety. Dodatkowo na końcówce cholernie wiało i to tradycyjnie, prosto w twarz – jakoś w lesie tego nie czułem, ale na polu? Żagiel i na wodę.
Metę przekraczam po prawie 3,5h na trasie – Maniek zdublował mnie na zjeździe z Zamczyska – czyli na jakimś 20km – to bolało, a Roofoos wstawił mi chyba ze 24 minuty i to bolało jeszcze bardziej. Na kresce dostaję kwit na ciepły posiłek i namierzam wzrokiem kumpla, który zdążył już zjeść i dobrze zmarznąć – następnym razem to on wiezie kluczyk do auta :) wymieniamy kilka zdań, wrażenia z trasy, emocje i zwijamy żagle – reszta to już tradycyjna checklista plus dodatkowo mycie rowerów bo faktycznie na nich został tylko muł i gruzy. Pakujemy się do Gofra i ruszamy w drogę do domu. Aura powrotna podobna jak na trasie: słońce, deszcz, śnieg i tak na przemian aż do Skierniewic.
Nie powiem że to była bułka z masłem – umęczyłem się zacznie i obawiam się że dystans Master to już nie dla mnie – może i bym przejechał ale 7h w siodle i przy takich warunkach to chyba zakrawa na samookaleczenie. Ważne aby był FAN :)
Kategoria Wyścig